Piękno minionych epok

8 kwietnia 2020

Na zdjęciu: Komplet z lat 30. XIX wieku, fot. Justyna Miodońska

Dziewiętnastowieczne suknie olśniewają bogactwem kolorów, tkanin i dodatków. Jednak to, co na obrazach prezentuje się lekko i zwiewnie, nie zawsze było komfortowe w codziennym użytku.

Karnet: Kiedy myślimy o tym, co noszono w XIX wieku, przed oczami stają nam wspaniałe kreacje z filmów kostiumowych albo dawnych malarskich portretów. Czy faktycznie dają one dobre pojęcie o tym, w co się wówczas ubierano?

Magdalena Białek aka Retro Dancer: Nie do końca. Czasami kostium w filmie ma za zadanie raczej powiedzieć nam coś o charakterze postaci lub dodać ukryte przesłanie do jej motywów, niż nauczyć nas czegoś na temat dawnej mody. Trzeba być zatem ostrożnym. Jeśli chodzi o portrety, ich oglądanie nie da nam pełnego obrazu tego, co wówczas noszono, ponieważ mają one przedstawić portretowanego w jak najlepszym wydaniu. Nie zobaczymy na nich, jak wyglądała bielizna lub w co ubierano się do spania. Dobrze przedstawiają za to, jaki kształt sukni i jakie dodatki były modne w danej dekadzie – szczególnie w przypadku portretów młodych arystokratek.

Malarze często upiększali rzeczywistość, jednak sam krój tych sukni, ozdoby, misterne fryzury – to wszystko sprawiało, że kobieta wyglądała jak dzieło sztuki.

To prawda. W XIX wieku (mówię teraz o strojach najwyższych warstw społecznych) ogromną rolę odgrywał detal – w projektowaniu sukni dużą wagę przykładano do ozdobnego wykończenia. Królowała misterna koronka, tasiemki, riuszki, wstążki, jedwabne kwiaty – zwłaszcza w strojach balowych. Bycie „dziełem sztuki” wymagało jednak dużych wyrzeczeń. To, co konstruowało całą sylwetkę i było niezbędne dla osiągnięcia danego efektu, pozostawało niewidoczne – czyli bielizna, a także różnego rodzaju stelaże i usztywnienia. Aby podtrzymać kształt dużych rękawów modnych w latach 30. i później pod koniec wieku, potrzebne były specjalne wypełniacze z tkaniny lub drutu. Wyglądały jak małe poduszki, które zakładało się na ramiona. Talia i klatka piersiowa przez niemal cały wiek XIX były kształtowane przez różnego typu gorsety. Kiedy modne były pełniejsze, bardziej zaokrąglone biodra, montowano na nich wypełniacze także przypominające poduszki. Nasze prababcie stosowały również wypełnienia wszyte w staniki, czyli górną część sukni, albo wkładane do gorsetu – taki ówczesny „push up”. Gdy modna była szeroka suknia w kształcie dzwonu, budowano efekt z halki z drucianych kół, czyli tzw. „klatki”, na którą zakładano kilka warstw kolejnych halek.

Jak widać, ubiór dziewiętnastowiecznej damy składał się z wielu elementów. To dlatego codziennie rano przy ubieraniu się potrzebna była pomoc służącej?

Nie tylko rano. Każda szanująca się dama miała różne stroje na różne okazje i pory dnia. Co innego zakładano jako strój poranny, co innego na spacer; inny był fason sukni popołudniowej domowej, inny zakładano do obiadu. Jeśli trzeba było wyjść z wizytą, do opery, na bal – każda z tych okazji wymagała zmiany stroju. Nie wspominając już o fryzurze – niedopuszczalne było pokazanie się w rozpuszczonych włosach.

Kompletowanie garderoby było chyba bardzo kosztowne.

Zgadza się. Jeśli chciało się podążać za modą, co sezon należało zaopatrzyć się w nowe suknie. Było to o tyle trudniejsze niż dziś, że nie produkowano masowo gotowej konfekcji i nie udostępniano jej w sklepach (masowa produkcja zaczęła się upowszechniać dopiero pod koniec wieku XIX). Konieczne było zamówienie stroju szytego na miarę. Każda suknia była więc dopasowana do gustu właścicielki, choć korzystano ze wzorów drukowanych w żurnalach modowych. Przyglądano się też temu, co w danym sezonie noszą osoby znane i bogate – podobnie jak dzisiaj. Ikonami mody były również członkinie rodów panujących, na przykład królowa Wiktoria.

Zajmujesz się szyciem strojów wzorowanych na modzie tamtych lat. Czy w Krakowie w XIX wieku można było zobaczyć na ulicach takie suknie, jakie wiszą w twojej szafie?

Nie wszystkie. Jak wspomniałam, dama miała różne stroje obowiązujące na różne okazje i pory dnia; ja z racji swojego zainteresowania tańcem historycznym mam najwięcej sukien przeznaczonych właśnie do tańca, a takie można było zobaczyć tylko wieczorami, w salach balowych. Natomiast jedna z moich ulubionych sukien powstała z inspiracji modą secesyjną, stylem, który szczególnie pasuje do Krakowa. Jest z nią tylko jeden problem: ma tren... Na początku XX wieku na Plantach wprowadzono zakaz noszenia sukien z opuszczonym trenem, bo damy zamiatające spódnicami ścieżki wzniecały za dużo kurzu. Są więc miejsca w Krakowie, gdzie nie mogłabym się w niej godnie pokazać (śmiech). Inna suknia wzorowana jest na stylu paryskiego projektanta Paula Poireta, który w drugiej dekadzie XX wieku zrewolucjonizował modę. Jego projekty były jednak zbyt śmiałe jak na konserwatywny Kraków tamtych czasów. Mam na myśli chociażby historię pewnej elegantki, która zainspirowana zachodnią modą wyszła na krakowski Rynek ubrana w... spodnie. Niestety, spotkała się z tak agresywną krytyką, że musiała uciekać z powrotem do domu. Krakowianie nie byli jeszcze gotowi na „kobietę w gaciach”.

Skoro już wiemy, że nie na Plantach – to gdzie można zobaczyć wykonane przez ciebie stroje?

Najlepsza okazja do zobaczenia mojej kolekcji kostiumów to prowadzone przeze mnie pokazy mody, podczas których modelki-aktorki-tancerki przybliżają widzom klimat danej dekady. Pokazy mają zawsze charakter przekrojowy – obejmują sto lub więcej lat historii mody – i są podporządkowane jakiemuś tematowi: w ubiegłym roku na Targach Retro i Vintage Kogel Mogel odbył się pokaz Niewymowne. Historia bielizny 1800-1950. Pokazaliśmy wtedy wiele oryginalnych elementów ubioru, np. koronkowy czepek i halkę z lat 20. czy gorset z lat 50. XX wieku.

Gorset z lat 50.? A czy kobiety nie zrzuciły ich właśnie w latach 20.?

To częsty błąd, a raczej – błędne uogólnienie. Owszem, w latach 20. kobieca sylwetka ogromnie się zmieniła – elegantki stylizowały się na „chłopczycę”, dążono do smukłej sylwetki i ukrycia kobiecych kształtów. A jednak ten fenomen obejmował głównie młode pokolenie – starsze kobiety wciąż nosiły gorsety. Były też różne sposoby na spłaszczanie sylwetki do pożądanego kształtu. Gorset był więc obecny przez cały czas, tylko w różnych formach – gdy w latach 40. i 50. znów do łask wróciły wąska talia i figura klepsydry, powrócono do starych sposobów osiągania wymarzonej sylwetki. Zresztą, gorsety wciąż nie odeszły całkiem do lamusa – mamy nawet w Krakowie kilka gorseciarek, które nie narzekają na brak klientek i szyją gorsety zarówno dla rekonstruktorek, jak i dla dziewczyn chcących nosić je na co dzień.

Czy chodzenie w gorsecie jest niewygodne?

To zależy od tego, jaki rodzaj gorsetu nosimy: czy zakupiłyśmy pierwszy lepszy, czy został uszyty na nasz wymiar u gorseciarki, jak długo w nim jesteśmy, jak mocno go zaciśniemy. Ja zawsze powtarzam, że gdy mam na sobie gorset, czuję się tak, jakby ktoś mnie stale obejmował! Ale i tak nie jestem w stanie wytrzymać dłużej niż kilka godzin, zwłaszcza że na gorsecie wspiera się ciężar reszty stroju.

Wspomniałaś, że suknie balowe stanowią największy procent twoich kostiumów. Czym wyróżniał się taki rodzaj stroju? Czy pozwalał wytrzymać w nim całą noc tańczenia?

Był lżejszy, ponieważ często wykonywano go ze zwiewnych i lekkich rodzajów tkanin: muślinu, szyfonu, satyny. Balowa toaleta – co paradoksalne, zważywszy na trwający niemal przez cały XIX wiek nakaz zasłaniania całych kobiecych nóg aż do kostek – pozwalała też na głębokie dekolty. Z drugiej strony w takich sukniach nadal były obecne wszystkie usztywnienia, czyli gorsety, klatki, wypełniacze. Kobiety chciały prezentować się na balach jak najlepiej, więc niektóre zaciskały gorsety mocniej niż zwykle. Omdlenia były wówczas normą, zwłaszcza że tańczących było dużo, powietrza mało, temperatura rosła po każdej polce czy mazurze. Do tego należało mieć założone rękawiczki – zarówno panie, jak i panowie. W różnych dekadach modne były różne długości rękawiczek – pod koniec wieku noszono takie kończące się nad łokciem. Aby wyglądały smukło na ręce, zapinano je na rząd małych guziczków. Na balach nie trzeba było nosić kapelusza, choć wpinano we włosy kwiaty, wianki i ozdoby z piór, a fryzury z użyciem wielu dopinek były ciężkie i niewygodne. Na szczęście w trakcie takich wydarzeń w małym pokoiku czuwała służąca, która ratowała zniszczone fryzury czy rozprute treny.

Kiedy dowiaduję się więcej na temat tego, jak naprawdę wyglądało życie w XIX wieku, podróż w czasie nie wydaje się już taka kusząca.

To prawda. To, co w dziewiętnastowiecznej kulturze nas najbardziej przyciąga, wygląda pięknie i elegancko, ale jest takie tylko z wierzchu. Tak naprawdę życie dziś to luksus w porównaniu z czasami naszych prababć i pradziadków. Ekstrawaganckie stroje i fryzury były domeną tylko wąskiej grupy społecznej. Należąca do niej kobieta była często sprowadzona do roli lalki, która ma być ozdobą salonu, nie odzywać się zbyt często i nie mieć własnej opinii.

Skąd wzięło się twoje zainteresowanie kulturą i modą XIX wieku?

W dzieciństwie uwielbiałam klimat książek i seriali historycznych. Pewnego razu wybrałam się na piknik dla miłośników XIX wieku – to było wspaniałe wydarzenie, cudowna eskapistyczna przygoda, która utwierdziła mnie w moim zamiłowaniu. Na kolejną edycję postanowiłam uszyć swoją pierwszą suknię. Powstała z szyfonowej firany i gorsetu z sieciówki, ale jak na taką prowizorkę wyszła całkiem zgrabnie i dobrze udawała stroje z tamtych czasów.

Nadal masz ją w szafie?

Tak, i nadal z niej korzystam! Ostatnio wzięła udział w sesji zdjęciowej inspirowanej obrazem Ofelia Johna Everetta Millaisa. Weszłam w niej do wody – i chociaż było ekstremalnie, suknia przeżyła tę kąpiel.

Czy to miłość do dawnych tańców i strojów z epoki zainspirowała cię do stworzenia własnej grupy teatralnej odtwarzającej przedwojenny kabaret?

Częściowo tak. Zainteresowanie historią tańca XIX wieku pociągnęło mnie dalej – byłam ciekawa, co działo się na parkietach i na scenie także później, na początku XX wieku. Zauroczyły mnie rewiowe i burleskowe kostiumy: spektakularne pióropusze, ekstrawaganckie kreacje, suknie wyszywane milionami cekinów. Zakochałam się też w tańcach związanych z dawną sztuką estradową – tańcu serpentynowym (nowatorskim stylu stworzonym pod koniec XIX wieku przez amerykańską tancerkę Loie Fuller), kankanie, tańcu orientalnym tzw. złotej ery. Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i zorganizować spektakl, który sprawi, że widzowie będą mogli poczuć atmosferę dawnego kabaretu – i tak powstało La Folie! Retro Cabaret Show. Jesteśmy jedyną w Polsce grupą odtwarzającą dawny kabaret w całej jego różnorodności.

Co można zobaczyć podczas takiego show?

Wszystko! (śmiech) Głównym założeniem jest różnorodność numerów, ale wszystko, co pojawia się na naszej scenie, musi mieścić się w klimacie lat 1860-1950. Stąd mamy numery taneczne (w tym kankan tańczony w strojach wzorowanych na oryginalnych sukniach z okresu belle époque), polskie piosenki przedwojenne, numery musicalowe w broadwayowskim stylu, żonglerkę, pantomimę, improwizowaną komedię, burleskę, akrobatykę. Pracuje z nami grono młodych artystów, którzy tak jak ja pasjonują się stylem dawnych epok i mają ogromne pokłady talentu, energii i pomysłów na nowe numery. Mamy charyzmatycznego reżysera i konferansjera z USA, wspaniałych wokalistów potrafiących naśladować przedwojenną manierę, zawodowych tancerzy zakochanych w stylu retro, osoby ze środowiska cyrkowego. Współpracują też z nami komicy, teatr pantomimowy oraz jedyna krakowska performerka burleski. Kraków, jako ojczyzna Zielonego Balonika, a także artystycznej bohemy początku XX wieku, jest idealnym miejscem na przywołanie ducha paryskiej rewii i dekadenckich rozrywek.

Rozmawiała Izabela Osiadły

www.facebook.com/retro.danceress
www.facebook.com/la.folie.show

Udostępnij

Kraków Travel
Kids in Kraków
Zamknij Nasz strona korzysta z plików cookies w celach statystycznych, marketingowych i promocyjnych. Możesz wyłączyć tą opcję w ustawieniach prywatności swojej przeglądarki.
<