Potęga smaku

24 stycznia 2024

My nie mówimy o nim „pałac”. To jest nasz dom.

Marek Mikos
Kraków Culture

Przy Rynku Głównym w Krakowie są dwa pałace Potockich. Ten na rogu ulicy świętej Anny, lepiej znany jako Pałac Pod Baranami, należy do Jana z krzeszowickiej linii rodziny. Jan z linii tulczyńskiej i jego żona Danuta ze Stadnickich od trzydziestu trzech lat mieszkają na drugim piętrze Pałacu Potockich na rogu Rynku Głównego i Brackiej. To ich dom. Ale też dom trójki lokatorów na trzecim piętrze, rezydentów programów literackich i każdego, kto tu wejdzie. Miejscem spotkań i wydarzeń kulturalnych jest reprezentacyjne pierwsze piętro.

Noblesse oblige
Stąd promieniuje nowe myślenie o kulturze Krakowa. To przestrzeń współdziałania, a nie konkurencji. Gdy ją tworzyliśmy, patrzyliśmy na dobre praktyki takich instytucji jak klaster Federation Square w Melbourne, a także centra festiwalowe w Adelajdzie i Edynburgu” – mówi Katarzyna Olesiak, dyrektorka Wydziału Kultury i Dziedzictwa Narodowego Urzędu Miasta Krakowa, która jest częstym gościem, a zarazem współgospodarzem tego miejsca. Zarządza nim Krakowskie Biuro Festiwalowe, organizator wydarzeń, które otwiera również szeroko drzwi dla przedsięwzięć innych instytucji kultury, organizacji pozarządowych, szkół, artystów i wszystkich mieszkańców Krakowa chcących ze swoją energią wejść w tę unikatową i naznaczoną historią przestrzeń.
„Jestem odpowiedzialna za koordynację pracy miejskich instytucji kultury i cieszę się, że Pałac Potockich to teraz jeden z najważniejszych i najbardziej prestiżowych punktów na kulturalnej mapie Krakowa” – dodaje Katarzyna Olesiak. Tu znajdują miejsce najważniejsze festiwale literackie – Conrada, Miłosza – oraz inne wydarzenia organizowane pod zaszczytnym szyldem Krakowa Miasta Literatury UNESCO, festiwale muzyczne, takie jak Unsound czy Summer Jazz Festival Kraków, wystawy i warsztaty.
W Pałacu Potockich każdy znajdzie coś dla siebie – od przedszkolaka po emeryta. Gdy chcę pokazać Pałac koledze od lat mieszkającemu hen, w świecie, natrafiamy na spotkanie autorskie profesora Andrzeja Ledera, który zgodnie z tytułem swojej książki przekonuje, że Ekonomia to stan umysłu. Wsiąkamy na dwie godziny. W księgarni na parterze dostajemy autorską dedykację. Swoją drogą, mało kto wie, że właśnie tutaj mieściła się jedna z trzech pierwszych księgarni Krakowa.
Nawet picie kawy w Pałacu zobowiązuje. Nie tylko ze względu na to, że Potoccy przed wojną prowadzili salon, ale i dlatego, że trzy wieki temu, jeszcze przed powstaniem pierwszej krakowskiej kawiarni na rogu Rynku i Szewskiej, co najmniej od 1771 roku nieznany dotychczas krakowianom napój podawała tu kawiarka Ballowa. Zresztą, zanim budynek stał się rezydencją Wodzickich, przez wieki, aż do 1772 roku, jego dolne kondygnacje zajmowali ludzie wszelkich profesji: bednarze, stolarze, perukarze, kawiarki, piwowarzy, krawcy, kupcy… Działał tu również szynk. 

Strażniczka historii
„Nie byłoby nas tutaj, gdyby nie ciocia Pelagia. Przetrwała najtrudniejszy czas i nie pozwoliła, by uszedł gdzieś duch tego domu – mówi Danuta Potocka. – Nigdy się tym nie szczyciła. Po prostu była i robiła, co uważała za słuszne”. Pelagia Potocka (1909–1994) również mieszkała na drugim piętrze, jednak peerelowskie dokwaterowania sprawiły, że został jej jeden pokój. „Tam ciocia zgromadziła wszystko, co udało się zachować: obrazy, meble, dywany, rodzinne pamiątki… Przez jej pokój chodziło się wąskimi tunelami” – wspomina pani Danuta czas sprzed odzyskania budynku u progu lat 90. ubiegłego wieku.
Pałac na rogu Rynku i Brackiej należy do rodziny Potockich od 1895 roku. W czasie II wojny światowej dużą część zajmowali Niemcy, a po niej do pokojów na drugim i trzecim piętrze dokwaterowano lokatorów. Na pierwszym rozgościło się Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, które na parterze prowadziło księgarnię Kalinka. TPPR miało zakusy na przejęcie całości, na szczęście bezskuteczne.
Nie udało się wygonić pani Pelagii nawet po głośnym incydencie. Podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski w czerwcu 1979 roku obowiązywał państwowy zakaz dekorowania posesji, jednak na pustym i szarym wtedy Rynku zdarzył się wyjątek. „Ciocia Pela udekorowała z drugiego piętra całą fasadę domu. Wywiesiła z okna papieską flagę, która powiewała nad siedzibą TPPR. Wyglądało, jakby tylko tam cieszyli się z wizyty Ojca Świętego” – śmieje się pani Danuta. Odwagi i hartu ducha pani Pelagii nigdy nie brakowało. Podczas wojny jako kustoszka w Muzeum Czartoryskich uchroniła przed wywiezieniem do Niemiec mnóstwo bezcennych skarbów polskiej kultury. Jej współudziałem było też uratowanie dzwonu Zygmunt przed przetopieniem.
Kiedy w 1989 roku TPPR opuszczało dom, łupem padało wszystko, co było pod ręką, nawet klamki. Dobrze, że została jedna – na jej podstawie Potoccy mogli odtworzyć pozostałe. Przez 30 następnych lat w Pałacu, już z woli właścicieli, gościł Instytut Goethego.

„Dom będzie trwał”
Burzliwa historia budynku, a raczej ich zespołu, sięga czasów tuż po lokacji Krakowa w 1257 roku. Wokół Rynku wytyczono wtedy działki pod zabudowę. Ta, na której dziś stoi Pałac Potockich, zachowała pierwotny kształt. Jako narożna od początku jest szczególnie cenna, bo to usytuowanie daje szansę na dwie okazałe fasady.
„Cześć!” – mówi z uśmiechem pani Danuta do robotnika pracującego przy odnowieniu ścian od ulicy. Zna wszystkich, bo osobiście dogląda robót. Nieco dalej od Rynku, od Brackiej jest drugie, mniej okazałe wejście. Tylko w zwieńczeniu wąskiej bramy ujrzymy herb rodowy Pilawa. Jego mało reprezentacyjne usytuowanie nie jest
przypadkowe.
„Ciocia Pelagia była niezwykle skromna i pracowita. Ludzi to fascynowało. A dla niej było normalne, tak samo jak pomaganie innym. Jest dla mnie niedościgłym wzorem” – mówi pani Danuta. Nie chce mówić o sobie. Woli o innych. „Cieszę się, że przychodzą tu dzieci i mogą dotknąć historii. Że na górze mieszka z mężem pani Marta, która ukisiła specjalnie barszcz, bo to pomaga na moje dolegliwości. Jacyś ludzie namawiali nas, żeby się pozbyć współmieszkańców. Ale jak to? Przecież to nie ich pomysł. Zostali dokwaterowani i od kilkudziesięciu lat to jest też ich dom”.
Państwo Potoccy nie nazywają swojego mieszkania pałacem. Jan, Danuta i ich 19-letni syn Konstanty, z którym się witam, gdy wychodzi na siłownię, mówią zawsze: dom. „Kiedy w 1990 roku zdecydowaliśmy się tu przeprowadzić, najbardziej cieszyła się ciocia. Wiedziała już, że dom będzie trwał.
Remont wsparł ojciec Jania – Konstanty, przeznaczając na to afrykańskie zasoby”. Dom to dla Potockich goszczenie krewnych i przyjaciół, rodzina, spotkania, dzielenie się ciepłem i dachem. To, że kiedyś Konstanty będzie tu żył z rodziną, którą założy. Wierzą, że każdy prawdziwy dom ma duszę, którą trzeba chronić. Dziadek Franciszek bał się, że wraz z rozkradanymi meblami dom ją straci.
Tak się nie stało, bo dusza jest w ludziach.

W poszukiwaniu skarbów
O nowy kształt domu zadbał w XVII wieku książę Jerzy Zbaraski, a ostateczną formę pałac zawdzięcza Eliaszowi Wodzickiemu, właścicielowi z 2. połowy XVIII stulecia. Przebudowy zmieniły zespół budynków w magnacką rezydencję, tworzącą z bocznym skrzydłem i oficyną zwartą funkcjonalną całość. Jej unikatowy, klasycystyczny kształt jest architektoniczną perłą – najlepiej zachowaną budowlą tego typu w Krakowie. W 1910 roku Potoccy podjęli się jeszcze jednej znaczącej przebudowy. Jej najbardziej widomym znakiem jest piękna („paradna”, jak mawiają Potoccy) klatka schodowa ze strzelistymi oknami. Kiedy nią przechodzimy, pani Danuta zwraca uwagę na rynienki, które przebiegają wzdłuż dolnych wewnętrznych krawędzi okien, kończąc się zamkniętymi puszeczkami. To zabytkowy już teraz system odprowadzania wody z zaparowanych okien. Na pierwszym piętrze w narożnym salonie moja znakomita przewodniczka zwraca uwagę na zachowane obrazy – portret Dama z literą „c” i podkrakowski pejzaż z Maczugą Herkulesa. Niezniszczona pozostała w ścianie półokrągła wnęka z płaskorzeźbą. Zachowane są oryginalne zdobienia ścian. W małym pokoiku obok salonu stoją jak dawniej trzy wysokie szafy narożne. Pani Danuta budzi moją ciekawość informacją, że za okiennicami są skrytki. „Ale tam już teraz niczego nie ma” – uspokaja.
Pałacowych skarbów poszukiwało wielu. Szwedzi splądrowali dom doszczętnie, pozostał tylko opis zniszczeń sporządzony przez miejskich strażników, zwanych wiertelnikami – porażający. Skarbu szukali również robotnicy, którzy nie tak dawno remontowali ogromne piwnice Pałacu Potockich. Kiedy na ścianie odkryli czarną tablicę z napisem, liczyli na wiele. Potłukli tablicę, dobrali się do środka… I znaleźli kości suczki Gypsi – pupilki dawnych właścicieli, wraz z dokumentem opisującym dzieje Pałacu do 1889 roku. „Posklejaliśmy tablicę i Gypsia znowu ma spokój” – mówi pani Danuta.
W piwnicach zwracają uwagę średniowieczne sklepienia i ściany. Przechodzimy do przestronnego, wysokiego pomieszczenia. „Jesteśmy pod chodnikiem przed głównym wejściem” – zauważa moja przewodniczka. To było kiedyś przedproże – jednokondygnacyjna przybudówka, którą wzniesiono przed domem na płycie Rynku. Poziom placu wciąż się podnosił, aż przedproże stało się piwnicą.
„Oryginalna posadzka – wskazuje gospodyni, patrząc na zachowane w części piwnicy kamienne kocie łby. – Szkoda, że wzmocnili łączenia cementem. Musimy przywrócić zaprawę wapienną. Tak tu kiedyś było”.

Nauka o pięknie
Dbałość o stylistyczną spójność całości jest dewizą Potockich. W erze bylejakości, namiastek i podróbek to bezcenna postawa. Tym bardziej gdy promieniuje na otoczenie – wspierając organizatorów „pałacowych” wydarzeń, rozmówców, gości.
Nie ma lepszej obrony przed barbarzyństwem niż dobry smak. Wiedział to Herbert. Jego wiersz Potęga smaku wyjaśnia ironicznie źródła niezgody na współtworzenie narzuconego powojennej Polsce porządku, ale aktualny jest i dziś. Wtedy nie było to trudne, czytamy, wystarczył dobry smak i „odrobina odwagi”. Dlatego „nie należy zaniedbywać nauki o pięknie”. Wiedziała to ciocia Pelagia, wie pani Danuta. Jednak gdy w sobotnie jesienne popołudnie siedzimy przy kawie i lampce wina, moja rozmówczyni macha delikatnie ręką. „Ja nie jestem ważna. Cieszę się, że tu jesteśmy i nie żałuję, że od sześciu lat nie byłam na wakacjach. Mogę spojrzeć przez okna na Rynek, popatrzyć, jak żyje pierwsze piętro, na tych młodych, dzieci… Wyjść na spacer. Jestem szczęśliwa”.

***

Tego samego dnia na pierwszym piętrze spotykam uczestniczki (po)wolnych sobót w Pałacu Potockich – programowanych przez Agę Kozak spotkań skoncentrowanych wokół pojęć dobrostanu i relaksu. Piję z paniami kawę w foyer. Za chwilę w dawnej jadalni uczestniczę w pogadance na temat dobrodziejstw kaligrafii. Przechodzimy do salonu na rogu, gdzie wszyscy pilnie robimy szlaczki i stawiamy pierwsze litery na warsztatach litery elementarzowej pod kierunkiem Doroty, Marianny i Danuty. „O umiem już jot!... A mi wychodzi… Ale trudne połączenie!” – raz po raz ktoś śmieje się w głos.
Jesteśmy szczęśliwi jak przedszkolaki.

Udostępnij

Kraków Travel
Kids in Kraków
Zamknij Nasz strona korzysta z plików cookies w celach statystycznych, marketingowych i promocyjnych. Możesz wyłączyć tą opcję w ustawieniach prywatności swojej przeglądarki.
<