Od ciała nie ma ucieczki

18 października 2022

O pisaniu książek i literackiej perspektywie queer opowiada goszcząca na Festiwalu Conrada Carmen Maria Machado. 

Festiwal Conrada
24–30.10.2022

Agata Hołobut: Tegoroczny Festiwal Conrada jest poświęcony „Wspólnotom”. Czy to dla pani ważne pojęcie? Z jakimi wspólnotami identyfikuje się pani jako osoba i jako pisarka?   

Carmen Maria Machado: Sądzę, że bez wspólnoty nie ma się niemal nic, więc to bardzo ważna część mojego życia. Wspólnotami, do których należę, są: szeroko pojęta społeczność pisarska, społeczność pisarek i pisarzy queerowych oraz ogół osób queer. Rozmaite punkty przecięcia tego, czym się zajmuję i kim jestem.  

Kiedyś wspomniała pani, że literaturę piękną od gatunkowej odróżnia dziś bardziej wspólnota odbiorców niż treść. Dla jakich wspólnot pani pisze?   

Wydaje mi się, że mam na to dwie odrębne odpowiedzi, które nie sposób pogodzić. Nie piszę dla innych, piszę dla siebie. Staram się zadowolić samą siebie. Szczególnie w przypadku mojej prozy literackiej – jeśli wydaje się ona skierowana do jakiejś społeczności, to właśnie dlatego, że jestem częścią tej społeczności i staram się zadowolić samą siebie. Z drugiej strony przyznaję, że kiedy pisałam pamiętnik, sporo myślałam o innych osobach queer. Miałam je wyraźnie na uwadze.  

Pozwala nam pani słyszeć samookreślające się, indywidualne głosy. W jakim stopniu zależy pani na wyrażaniu za ich pośrednictwem doświadczeń zbiorowych?  

Właściwie wcale. Fenomen sztuki polega na tym, że buduje poczucie uniwersalności poprzez to, co specyficzne. Ludzie myślą: „Pisałaś o tej homoseksualnej postaci, tymczasem to nie są moje doświadczenia, więc nie masz racji”. Odpowiadam: „Nie, to po prostu odmienne doświadczenie”. Byłabym ostrożna z normatywnym podejściem do typów doświadczeń, które autorzy powinni przelewać na papier. Piszę, co chcę napisać, a inni mogą to zaakceptować albo nie.  

Jej ciało i inne strony słynie z rozdzierających obrazów cielesności. Pani bohaterki mają ciała, są ich własnością, ciałem i tracą ciało. Jakie związki „ja” z „ciałem” rozpatruje pani najchętniej w swojej twórczości?  

Od ciała nie ma ucieczki. Istnieje niewiele naprawdę uniwersalnych ludzkich doświadczeń, ale jednym z nich jest posiadanie ciała. To, jak istnieje i jest nośnikiem umysłu. Jak czuje, a w końcu umiera i jak podlega temu całemu spaniu, sraniu, pożądaniu czy łaknieniu. Taka jest natura ludzkiego doświadczenia. Dla mnie był to sposób, by podkreślić, jak rozumiem swój stosunek do własnej grubości, queerowości, napalenia i bólu. Ile miałam lat, kiedy napisałam tę książkę? Dwadzieścia pięć, sześć?  

Tytuł Jej ciało… pozoruje dystans obserwatora, jednak większość opowiadań utrzymana jest w narracji pierwszoosobowej. Co panią w niej pociąga?  

Dobrze się w niej czuję. Kiedy napisałam tę książkę, nie zdawałam sobie w ogóle sprawy, póki nie spytał mnie o to dziennikarz: że oprócz opowiadania o Prawie i porządku całość jest w pierwszej osobie. Ja na to: „Rany! Jak mogłam tego w ogóle nie zauważyć?”. To było coś, co zrobiłam automatycznie. Teraz pracuję nad nową książką – w trzeciej osobie, i mam wrażenie, jakbym przestawiała laleczki z miejsca na miejsce; bardzo dziwne uczucie.  

W domu snów dotyka wrażliwego tematu przemocy emocjonalnej w związku dwóch kobiet. Dlaczego zdecydowała się pani na formę pamiętnika, zamiast sięgnąć po fikcję literacką?  

Pisałam już tak o tym – w opowiadaniach. W pierwszym zbiorze znalazły się Matki, które mówią o przemocowym związku lesbijek; napisałam też inne opowiadanie, zatytułowane Blur. Ale formuła pamiętnika była dla mnie naprawdę ważna, bo fikcja literacka jest na wiele sposobów śliska. Owszem, ludzie pozwalają sobie na autobiograficznie odczytania, ale oficjalnie nie wolno im tego robić, bo zawsze mogę powiedzieć: „Wszystko zmyśliłam, to nic nie znaczy”. Było istotne, żeby zewrzeć się w sobie i powiedzieć: „To mi się przytrafiło i opiszę to najlepiej, jak potrafię”.  

Opowieść jest tu w dużej mierze prowadzona w drugiej osobie. Czy to był świadomy zabieg?  

Gdy sprzedałam wydawcy wczesną wersję książki, stanowiła tylko jej szkielet: głównie materiał autobiograficzny, czterdzieści czy pięćdziesiąt stron. Redaktor powiedział: „Widzę, że wszystko jest tu w drugiej osobie”, a ja na to: „Serio?”. Bo nie zdawałam sobie z tego sprawy. Stwierdził: „Możesz jak najbardziej napisać książkę w drugiej osobie, droga wolna, ale chcę się upewnić, że robisz to z własnej woli, a nie dlatego, że z powodu głębokiej traumy odsuwasz od siebie tę opowieść”. Miał rację. Więc wróciłam i spróbowałam przepisać wszystko w pierwszej osobie. Ale kiedy czytałam sobie na głos – bo tak właśnie czytam – nie zadziałało. Nie brzmiało jak trzeba. W końcu stworzyłam mieszankę pierwszej i drugiej osoby. A inspirację stanowiła dla mnie m.in. książka Justina Torresa We the Animals. To powieść o trzech braciach snuta w pierwszej osobie liczby mnogiej „my, my, my”. Pod koniec dochodzi do traumatycznego wydarzenia, które narusza rdzeń opowieści i oddziela jednego z braci od pozostałych. Narracja zmienia się w drugoosobową, potem trzecioosobową, a na zakończenie bohater mówi o sobie „ja”. To naprawdę rozdzierające. Spodobał mi się pomysł fragmentów w drugiej osobie, odnoszących się do „ty” z mojej przeszłości, kogoś wciąż zatrzaśniętego w błędnym kręgu, i pierwszej osoby, czyli mnie, która ruszyłam dalej ze swoim życiem.   

Temat wydaje się drażliwy, bo może utrwalać stereotyp „szalonej lesbijki”, o którym wspomina pani w książce. Jak mierzyła się pani z tą kwestią w trakcie pisania?   

To było niewiarygodnie trudne, bo dziś dąży się do nieskomplikowanych, pozytywnych opowieści o grupach marginalizowanych. Rozumiem tę potrzebę, a jednocześnie kompletnie się z tym nie zgadzam, bo idea opowiadania wyłącznie pozytywnych historii jest strasznie dziecinna i sprzeczna z tym, jak działa sztuka. Osoby queer są ludźmi, zasługujemy na własnych antybohaterów i na własnych bohaterów, należą się nam skomplikowane ludzkie opowieści, które odzwierciedlają skomplikowaną ludzką naturę osób queer, bo one ludźmi. Chciałam się jednak do tego problemu również odnieść, opowiedzieć o nim. Więc rozmyślałam dużo o queerowych czarnych charakterach, postaciach niegodziwych, które wyrządzają zło, albo są po prostu skomplikowane, albo krzywdzą innych. To mnie naprawdę interesuje. I stało się moją specjalnością, czymś, do czego wracałam.  

Słynie pani z fantastyki pandemicznej i postapokaliptycznej. Czy wciąż panią ona inspiruje, w świetle niedawnych wydarzeń?  

Zaraz po wybuchu pandemii dostawałam z okolicznej fermy skrzynki z warzywami. Pewnego dnia wydobyłam z niej paragon, na którym ktoś napisał „Szukam wyspy u wybrzeży Maine”, nawiązując do mojego opowiadania Inwentarz. Zachowałam sobie ten paragon, bo wydał mi się rozdzierający i piękny. Przeżywszy pandemię, niektóre rzeczy opisałabym być może inaczej, ale opowieść w gruncie rzeczy pozostałaby ta sama, bo mówiłam w niej o tym, czym jest potrzeba związku z innymi ludźmi, kiedy nie wolno nam być razem. I na tym właśnie polegało moje doświadczenie COVID-u. Pandemie trochę mnie wykończyły, ale nadal bardzo mnie interesują. 

Agata Hołobut
Przekładoznawczyni i tłumaczka związana z Instytutem Filologii Angielskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Interesuje się przekładem literackim i filmowym oraz powiązaniami literatury, muzyki i sztuk wizualnych. Jest jedną z laureatek tegorocznej edycji Nagrody Krakowa Miasta Literatury UNESCO. 

Carmen Maria Machado
Amerykańska pisarka, wykładowczyni na Uniwersytecie Pensylwanii. Jej eseje, opowiadania i teksty krytyczne publikowane są na łamach m.in. „New Yorker”, „New York Times”, „Granta”, „Tin House”, „VQR”. Laureatka Bard Fiction Prize, Lambda Literary Award oraz John Leonard Prize przyznawaną przez National Book Critics Circle, finalistka National Book Award.  

Zdjęcie: Carmen Maria Machado, Art Streiber

Wywiad ukazał się w wydaniu 3/2022 kwartalnika „Kraków Culture”.

Więcej

Udostępnij

Kraków Travel
Kids in Kraków
Zamknij Nasz strona korzysta z plików cookies w celach statystycznych, marketingowych i promocyjnych. Możesz wyłączyć tą opcję w ustawieniach prywatności swojej przeglądarki.
<