Największy reformator muzyki polskiej po Chopinie, twórca onirycznej opery Król Roger czy Stabat Mater, w którym oddał to, „co w tajemnym życiu duszy jest zarazem najbardziej nieuchwytne” – i operetka?! A jednak!
„Podnieść polskość do europejskości – oto trud, który postanowił podjąć Szymanowski” – pisał w Gwiazdozbiorze muzycznym Stefan Kisielewski, wskazując, że aż do początku XX wieku żaden z polskich twórców nie ośmielił się rozwijać zasygnalizowanych u Chopina wyzwań harmonicznych, chromatycznych czy technicznych. W modzie było raczej poszukiwanie skojarzeń narodowych i pisanie ku pokrzepieniu serc. Postęp był gdzie indziej.
To zawieszenie przerwał dopiero geniusz Karola Szymanowskiego, który w osobliwym stretto przeszczepił na polski grunt wszystko to, co zdarzyło się na świecie przez ponad pół wieku. Najpierw zachwycił się niemieckim neoromantyzmem i ekspresjonizmem spod znaku Richarda Straussa. Na tym gruncie powstały m.in. Symfonia nr 1 i opera Hagith. Fascynacja dokonaniami francuskich impresjonistów – z Claude’em Debussym, ulubionym kompozytorem Szymanowskiego na czele – silnie zabarwiona zainteresowaniami kulturą antyku, greckimi mitami i egzotyką Orientu zaowocowała dziełami migotliwymi, hipnotyzującymi i onirycznymi: Symfonią nr 3 „Pieśń o nocy”, Mitami na skrzypce i fortepian czy operą Król Roger. Pobrzmiewa w nich także zapożyczona u Skriabina chromatyka, a tu i ówdzie sucha, niemal mechaniczna motoryczna energia każe wspomnieć Strawińskiego czy Bartóka. Przerobiwszy te europejskie zdobycze, Szymanowski był gotów, by zwrócić się ku polskości i (pra)słowiańskiej kulturze – trwającej jego zdaniem szczególnie w folklorze Podhala – i stworzyć styl narodowy, który zarazem będzie nosił znamiona uniwersalne. Ten okres zrodził m.in. cykl pieśni do słów Juliana Tuwima Słopiewnie, Rymy dziecięce, Stabat Mater czy zachwycający balet Harnasie.
„Kiedy słuchamy muzyki Karola Szymanowskiego, ogarnia nas czasem zachwyt, czasami zniecierpliwienie wobec zbyt skomplikowanej faktury dzieła – zawsze jednak uderza osobliwa potęga jego twórczości. Poraża nas emocjonalna siła, wyraz nieprzeciętnej namiętności. Pod zmiennym pulsowaniem rytmów wyczuwamy zawsze niezwykłą indywidualność kompozytora” – charakteryzował twórczość swego kuzyna Jarosław Iwaszkiewicz.
Jak pogodzić tę postać ze spiżu z operetką – gatunkiem lekkim i błahym, służącym wyłącznie rozrywce? By tego dokonać, trzeba cofnąć się do czasów sprzed I wojny światowej i do położonej na dzisiejszej Ukrainie Tymoszówki, w której wychował się Szymanowski i do której wracał z licznych młodzieńczych podróży po świecie. To tam Karol wraz ze swoim także utalentowanym muzycznie rodzeństwem i kuzynostwem oddawał się odgrywaniu kwartetu włoskiego, który akompaniował sobie na gitarach z rakiet tenisowych, tańca Salome z opery Straussa z głową Jana Chrzciciela wyciętą z dyni czy arii Małgorzaty przy kołowrotku z Fausta Gounoda wykonanej – z wszystkimi koloraturami! – przez jednego z młodzieńców. Wyniesiona z tych szczęśliwych czasów skłonność do śmiechu, żartu, pastiszu, parodii, ironii, groteski i kabaretu nie opuszczała Szymanowskiego przez całe życie. Choć bywało, że traktował sam siebie jako dobro narodowe i z lubością podkreślał ciężar spoczywającej na nim odpowiedzialności za polskość w muzyce, potrafił także spojrzeć na siebie z dystansem. Po skomponowaniu Króla Rogera i Stabat Mater pisał: „nie mogę być ciągle taki uroczysty, to bardzo męczące. (…) Muszę się trochę muzycznie wyśmiać”.
Czy więc operetka w jego dorobku wciąż wydaje się gatunkiem tak nieprawdopodobnym? Loteria na mężów czyli Narzeczony nr 69 była owocem młodzieńczej fantazji i pomysłem na szybki zarobek – gdy bawiący w 1908 roku w Wiedniu Szymanowski i jego przyjaciel, później wybitny dyrygent Grzegorz Fitelberg odkryli, że się „wyszastali z pieniędzy”. Ostatecznie Fitelberg w ogóle nie zaangażował się w powstanie Loterii…, a i zapał Szymanowskiego z czasem ostygł. Jego wyobraźnię opanowały inne, „poważne” utwory, jak II Symfonia czy II Sonata fortepianowa, które wkrótce zapewnią mu rozgłos w świecie. Partytura płochej operetki odeszła w niebyt. Jej twórca nie wspominał o niej później ani w żadnej korespondencji, ani w udzielanych wywiadach, nie umieszczał jej też w wykazach swoich kompozycji.
I tak mimo lekkiej, dowcipnej fabuły i interesującej muzyki operetka przez niemal sto lat nie została wystawiona – aż do roku 2007, gdy w ramach obchodów Roku Karola Szymanowskiego jej premierę przygotowała Opera Krakowska. Na scenie zmaterializowali się wówczas synowie bogatego przemysłowca, bracia Charlie i Darly, fotografowie z zamiłowania i nicponie z charakteru, ukochana Darly’ego Sara, przewodnicząca Klubu Starych Panien, sentymentalna panna Huck i wcale niepalący się do powtórnej żeniaczki członkowie Klubu Wesołych Wdowców. Nie zachowały się mówione partie oryginalnego libretta Juliana Krzewińskiego, które łączyły poszczególne numery muzyczne (dziś nie wiemy, jaką rolę miały pełnić żartobliwe kuplety Sherlocka Holmesa czy piosenka ulicznego druciarza o romansie królowej z paziem), więc szkielet fabularnej konstrukcji uzupełnił Wojciech Graniczewski. Ale co najważniejsze – wreszcie mogła zabrzmieć muzyka Szymanowskiego, „jasna, klarowna, dowcipna i roztańczona”, jak pisała o niej Teresa Chylińska, znawczyni twórczości kompozytora, współpracująca z Operą Krakowską przy tej produkcji.
Spektakl w reżyserii Józefa Opalskiego i pod kierownictwem muzycznym Piotra Sułkowskiego został zarejestrowany i wydany na płycie DVD, Opera Krakowska przypomniała go także na swoim kanale w serwisie YouTube, gdzie w marcu odbyła się jego internetowa premiera.
Walce z wiedeńskich salonów, dziarskie marsze, najpopularniejszy karnawałowy kadryl z początków XX wieku, największy szyk tamtych sezonów, czyli pochodzący zza oceanu cake-walk, indiańska ballada, brazylijska samba, rozbudowane chóry i „uroczy akompaniament orkiestrowy, który płynie miękkimi, szerokimi łukami, przyprawiany co chwila pikantnymi harmoniami, barwnymi, zabawnymi pomysłami orkiestrowymi i dowcipnym wielogłosem” (to znów Teresa Chylińska) – do operetki Szymanowskiego, podobnie jak do jego symfonii, Metop, Stabat Mater czy Pieśni kurpiowskich, warto wracać! (Barbara Skowrońska)
Tekst powstał w oparciu o materiały Opery Krakowskiej.