Mistrz wielu epok – Rok Beethovena

7 kwietnia 2020

Kompozytor, który nie mógł usłyszeć swoich dzieł, piewca ducha rewolucji pozostający z bliskiej przyjaźni z arystokratami, wiedeński klasyk i zarazem zwiastun romantyzmu – Ludwig van Beethoven to postać ulepiona ze sprzeczności.

Rok Beethovena – świętujemy 250. rocznicę jego urodzin – jest okazją do przypomnienia postaci i twórczości tego genialnego kompozytora, którego często postrzegamy jako roztargnionego jegomościa błądzącego w muzycznym zamyśleniu po ulicach Wiednia, zwykle w niedbałym stroju, bo bardziej niż kwestie mody zajmowały go problemy harmoniczne jakiegoś kwartetu czy koncertu. Ten obraz bywał prawdziwy, ale jak to w przypadku Beethovena – tylko w połowie. Austriacka stolica z przełomu XVIII i XIX wieku znała go także jako uczestnika zażartych kawiarnianych dyskusji, pożeracza gazet i uważnego komentatora rzeczywistości wyczulonego na wszelkie polityczne i społeczne wahania. A świat wokół niego zmieniał się niczym w kalejdoskopie: kiedy Beethoven miał osiemnaście lat, zaczęła się rewolucja francuska; gdy liczył lat pięćdziesiąt, w Anglii nabierała tempa napędzana parą rewolucja przemysłowa.

W tych dynamicznie rozwijających się czasach zmieniała się także pozycja artysty. Pierwszym chlebodawcą mieszkającego jeszcze w rodzinnym Bonn dwunastoletniego Beethovena był wprawdzie elektor koloński (podobnie jak jego ojca i dziadka, po którym Ludwig odziedziczył imię i nieprzeciętny talent), jednak wraz z przeprowadzką do Wiednia młody kompozytor stał się muzykiem niezależnym – jednym z pierwszych w historii.

W ślad za rewolucyjną podówczas wolnością od dworskich zobowiązań szła także rewolucyjna wolność poglądów. Beethoven, zwłaszcza w młodych latach, był sympatykiem rewolucji francuskiej, głosicielem idei równości i braterstwa, zagorzałym republikaninem i wrogiem serwilizmu. Demokratyczne poglądy nie przeszkodziły mu zawierać licznych znajomości wśród arystokratów i korzystać z ich wsparcia, także finansowego. Najpiękniejszym katalogiem jego mecenasów i wielbicieli, a bardzo często także serdecznych i wiernych przyjaciół, są dedykacje licznych dzieł: znajdziemy tu książąt Lichnowskiego, Razumowskiego, Lobkowitza, Kinskiego, Golicyna, hrabiów von Oppersdorffa i von Friesa, barona van Swietena czy arcyksięcia Rudolfa Habsburga.

Wiele z tych przyjaźni – opartych na partnerskich stosunkach, bowiem prawdziwie wolny artysta traktował szlachetnie urodzonych jak równych sobie – trwało całe lata. A przecież Beethoven nie był ideałem. Jego porywczość, małostkowość, skłonność do kłótni i narzekań, gburowatość i mizantropia tylko pogłębiały się z wiekiem. Na i tak już niełatwy charakter nałożyła się osobista tragedia: jeszcze przed 30. urodzinami Beethoven zorientował się, że zaczyna tracić słuch. Swoje największe dzieła, m.in. siedem z dziewięciu symfonii, Koncert potrójny, szereg sonat fortepianowych, w tym Waldsteinowską i Appassionatę, czy Wariacje Diabellego, skomponował, nie słysząc już nic lub prawie nic.

Historia, paradoksalnie, zaliczyła go – wraz z Haydnem i Mozartem – do trójki klasyków wiedeńskich, tymczasem Beethoven, choć wyrastał z klasycznego ducha, zwiastował już nadejście świata romantycznego. Komponując, nieustannie wybiegał w przyszłość, ważył się na to, co dla innych kompozytorów jeszcze długo pozostawało niedostępne i niewyobrażalne. Jego geniusz po prostu nie mieścił się w jednej epoce. „Wielu słynnych artystów doskonaliło zastane formy i ci byli chętniej akceptowani przez sobie współczesnych; inni wytyczali nowe drogi – tworzyli rzeczy krzyczące innością, cenione dopiero przez potomnych. Trudno mówić, że Beethoven nie był ceniony za życia, ale zdecydowanie dopiero my mamy szerszy ogląd sytuacji i dlatego tak bardzo cenimy tego geniusza” – tłumaczy Jan Tomasz Adamus, dyrygent, klawesynista i organista oraz szef zespołu Capella Cracoviensis.

Na naszą wyobraźnię szczególnie mocno oddziałują Beethovenowskie symfonie. „Ranga tych dziewięciu partytur jest tak wielka, że nie znajduje analogii w twórczości żadnego innego kompozytora” – pisał w Lekcjach muzyki Piotr Orawski. By się o tym przekonać, wystarczy posłuchać tajemniczego Allegretta z Siódmej symfonii, posępnego marsza żałobnego z Trzeciej, burzliwego scherza z Dziewiątej czy radosnych sielankowych brzmień Szóstej („Pastoralnej”).

Co więcej, żaden inny twórca nie zmienił tak gruntownie oblicza muzyki w ciągu zaledwie ćwierćwiecza – tu dzielącego Pierwszą symfonię (1799-1800) od Dziewiątej (1822-1824). Na czym polega ich nowatorstwo? – pytamy Jana Tomasza Adamusa, który kilka lat temu wraz ze swoim zespołem i zaproszonymi gośćmi podjął się wykonania wszystkich dziewięciu kompozycji w ciągu jednego dnia (siedem godzin muzyki, 90 instrumentalistów, 44 śpiewaków i 5 dyrygentów z 14 krajów; podczas Beethoven Extreme na widowni zasiadło łącznie 2300 osób!). „To łatwo samodzielnie odkryć – proponuję posłuchać którejkolwiek symfonii Josepha Haydna, jednej z ostatnich symfonii Wolfganga Amadeusa Mozarta, a potem na przykład Szóstej symfonii Beethovena, nie mówiąc o kolejnych, z Dziewiątą na czele” – radzi szef Capelli Cracoviensis. I co usłyszymy?

Zamiast rozbudowanych tematów melodycznych u Beethovena króluje drobny motyw liczący, jak w przypadku słynnego „motywu losu” w Piątej symfonii, wręcz tylko kilka nut – przetwarzany i rozwijany na najróżniejsze sposoby. Czynnikiem decydującym o charakterze i sposobie budowania dzieła staje się rytm, co dobrze słychać w rewolucyjnej Trzeciej („Eroice”) czy nazwanej przez Wagnera „apoteozą tańca” Siódmej. Na podobny zabieg zdecydują się ponownie dopiero kompozytorzy XX wieku, by przywołać Ravelowskie Bolero.

Znaczenia nabiera kolorystyka instrumentalna. Wolumen brzmienia poszerza się – Beethoven dodaje do orkiestry całkiem nowe instrumenty (flet piccolo, kontrafagoty) lub uwalnia je z klasycznych ról. Kotły nie muszą już więc brzmieć razem z trąbkami (Dziewiąta), samodzielną melodię mogą prowadzić wiolonczele (Piąta) czy kontrabasy (znów Dziewiąta), a z ukrywanej dotąd agresywności i siły grupy dętej blaszanej należy uczynić atut (Druga).

Uświęcona czteroczęściowa forma klasycznej symfonii dla Beethovena okazuje się jedynie punktem wyjścia do dalszych innowacji: w „Eroice” kompozytor wprowadza wspomniany już marsz żałobny, a tradycyjnego menueta zastępuje scherzem (co za bunt przeciwko wiedeńskiej tradycji!). Szósta symfonia ma pięć zamiast czterech części, a Dziewiąta jest pierwszą w historii symfonią wokalno-instrumentalną (ten pomysł rozwijali później Berlioz, Liszt, Mendelssohn czy Mahler, a do perfekcji doprowadzili Penderecki i Górecki).

Czy dzisiejszy świat, żyjący szybko i bez refleksji, wciąż potrzebuje Beethovenowskich symfonii? Odpowiada szef Capelli Cracoviensis: „Dla mnie absolutnie niezwykłe jest zjawisko symfonii jako sytuacja ludzka: kilkadziesiąt osób siada wspólnie razem na scenie i gra abstrakcyjne dźwięki, których piękno nie pozwala się nikomu od nich oderwać. Jest w tym wszystkim jakaś niezwykła magia o magnetycznej sile. Oczywiście, że potrzebujemy Beethovenowskich symfonii. Potrzebujemy ich tak samo, jak całej wysokiej kultury z przeszłości, ponieważ dzięki niej możemy odważnie patrzeć w przyszłość. Bez Beethovena jesteśmy tak samo barbarzyńcami, jak bez starożytnej filozofii, dramatów Szekspira, poezji Rilkego czy malarstwa niemieckich ekspresjonistów”. (Barbara Skowrońska)

Udostępnij

Kraków Travel
Kids in Kraków
Zamknij Nasz strona korzysta z plików cookies w celach statystycznych, marketingowych i promocyjnych. Możesz wyłączyć tą opcję w ustawieniach prywatności swojej przeglądarki.
<