Zespół Kaseciarz powstał w 2011 roku w Krakowie na bazie solowego dłubania w dźwiękach przez Maćka Nowackiego. Ich debiut – Surfin’ Małopolska był szeroko komentowany i chwalony. Kaseciarz tworzy w stylu surf rock, garage rock, psychodelic, jednak sami swoją muzykę określają jako „trashy dad rock”. W 2013 roku wydali płytę Motörcycle Rock And Roll, a swoje ostatnie wydawnictwo z 2015 roku zatytułowali Gay Acid. Koncertują w całej Polsce. Wystąpili między innymi na Off Festiwalu oraz w Stiudiu radiowej Trójki. Po zmianach personalnych zespół obecnie działa jako trio, a jego liderem jest wciąż Maciej Nowacki.
Minęło 5 lat od waszego debiutu, kiedy to na rynku ukazała się płyta Surfin’ Małopolska.
Maciej Nowacki (lider zespołu Kaseciarz): Tak. To już 5 lat z hakiem, bo okrągła rocznica minęła dokładnie w listopadzie 2016 roku.
Na debiutanckim albumie zaproponowaliście sporą dawkę energetycznych kompozycji nawiązujących do klasycznego rock'n'rolla. Niby nic odkrywczego, a jednak zostaliście objawieniem lokalnej sceny. Rock to przede wszystkim ekspresja i bezpośredniość. Czy uważasz, że zadziałaliście jako klasyczna odtrutka na wszechobecną muzyczną papkę czy za waszym sukcesem stoją inne czynniki?
Pierwsza płyta była rodzajem autoterapii. Album był robiony głównie przeze mnie, pomagał mi jedynie Michał Naróg na perkusji. Grałem wtedy w zespole i poczułem, że chciałbym robić coś swojego. Miałem dostęp do salki prowadzonej przez księży salezjanów. Układ był taki, że udostępniam im swój wzmacniacz, żeby młodzież mogła grać, a w zamian będę miał swobodny dostęp do tej salki. Nie wiedziałem w ogóle, jak się nagrywa. Robiłem to wszystko „na pałę”. Chodziłem tam co tydzień i tak nagrałem płytę Surfin’ Małopolska.
Skąd u ciebie zainteresowanie rockiem, tradycyjnym instrumentarium? Skąd nazwa zespołu? Przecież twoja młodość przypada na lata 90. XX wieku, kiedy w natarciu były już raczej płyty kompaktowe. To jakieś rodzinne wpływy?
Trochę tak. Brat mnie „karmił” thrash metalem. Tak to jest, gdy się ma starsze rodzeństwo, to po nich przejmuje się nutę. W latach 90. mieliśmy też duży dostęp do kaset pirackich. Wydawało się, że każdy wtedy tym handlował. Pamiętam, że miałem takie składanki, które się nazywały Crime Story, ale one nie miały nic wspólnego z tym popularnym serialem. To były jakieś stare przeboje z lat 50. i 60. XX wieku. Stąd się chyba wzięła ta nostalgiczna, sentymentalna podróż do „moich” lat młodzieńczych. Nagle zachciało mi się robić instrumentalne numery w podobnym klimacie. Instrumentalne także dlatego, że wstydziłem się wtedy śpiewać.
Niedawno w nowym składzie opublikowaliście kawałek Stolen Chords zapowiadający czwartą płytę. Do czego konkretnie nawiązuje ten numer?
Teraz wszystko jest „zrzyną”. Ale w rock’n’rollu, jeśli robisz „zrzynę” po swojemu, to i tak nikt tego nie wyczai. Pewne dźwięki są już zagrane, brzmienia znalezione, ale liczy się personalna energia, którą się w to wkłada. Przykładowo dużo punkowych zespołów gra niby to samo, ale każdy numer to odrębne dzieło i brzmi ostatecznie inaczej. To rodzaj muzycznej metafizyki.
Gdy was usłyszałem pierwszy raz, to skojarzyliście się mi z duńskim damsko-męskim duetem The Raveonettes. Nie myślałeś nigdy o wzbogaceniu Kaseciarza o żeński wokal lub inny kobiecy akcent?
Nie. Ja lubię robić wszystko własnymi rękami. U mnie jest taki duch, że od początku jak sam się nauczysz, sam to zrobisz, uda ci się lub nie…. to tylko ty będziesz rozliczany z efektu końcowego. Poza tym, gdybyśmy mieli dodatkowy, żeński akcent w zespole to nie pomieścilibyśmy się w aucie. Tak po prostu – nie ma miejsca.
Jak widzicie swoją przyszłość? Duża wytwórnia, intratny kontrakt płytowy czy raczej niezależna droga…
Pełen luz, relaks. Najważniejsze to robić to, co się lubi. Nie patrzeć na to, co jest obecnie modne w muzyce. W dzisiejszych czasach nie trzeba naprawdę promocji wielkich „labeli”, żeby sobie „ukręcić” dobrą płytę. Nie trzeba słuchać innych ludzi, którzy ci mówią, jak masz to nagrać. Możesz to zrobić własnymi kosztami, po swojemu. Tak, by podobało się przede wszystkim tobie, czyli twórcy. A jak to już innym przypadnie do gustu, to tylko dodatkowa premia.
Ale nie żyjecie z samego grania?
Nie. Był taki moment, że przy drugiej płycie to się udało. Ale teraz wszystko wróciło „do normy”. Ale mi to nie przeszkadza.
Zahaczmy o „cracoviana”. Najlepsze miejsca do grania w Krakowie, waszym zdaniem?
Na pewno Piękny Pies, Alchemia też jest całkiem spoko. Ponadto Warsztat, jeśli chodzi o punkowe rzeczy. Tam mogą się pokazać naprawdę początkujące zespoły z kręgu alternatywnego, których nazwa jeszcze kompletnie nikomu nic nie mówi. I nie muszą mieć ze sobą całego portfolio i bagażu doświadczęń. Wystarczą chęci. To mi się bardzo podoba.
Zespół, który chcielibyście supportować albo inaczej – który mógłby być waszym supportem?
Osobiście marzył mi się występ z Motörheadem, ale jest już za późno. Lemmy [Kilmister – przyp. red.] niestety już nie żyje. Z polskich grup graliśmy fajne koncerty ze Złotą Jesienią czy Godd Night Chicken z Bydgoszczy – i z nimi na pewno chętnie wystąpilibyśmy ponownie. Zresztą co chwilę powstają w Polsce dobre zespoły, o których w radio się niestety nie usłyszy. Na szczęście w tej materii jestem optymistą. Myślę, że mimo wszystko nadchodzi fajna era dla polskiej muzyki. Młode pokolenie dorwało się do neta i nie potrzebują przewodników, sami odnajdują inspiracje.
A wasz najlepszy koncert do tej pory?
O Jezus Maria…
Było ich tak dużo?
Rzeczywiście, sporo ich już było. Na pewno koncert na Off Festivalu w Katowicach, na którym było bardzo dużo publiczności. Dobrze wspominamy też występ przed Screaming Females, który jest znakomitym zespołem.
Doszły mnie słuchy, że to pożegnalna trasa Kaseciarza [wywiad przeprowadzany był 3 lutego w Alchemii po koncercie w ramach 2. urodzin Off Radia Kraków – przyp. red.]. Podobno potem zawieszacie działalności i startujecie pod nowym szyldem. Prawda czy dementujesz te pogłoski?
Nie potwierdzam i nie zaprzeczam. Osobiście marzę o wakacjach na Azorach… ale nie tych krakowskich, tylko wyspach.
Życzę zatem realizacji planów.
Dzięki.
Rozmawiał Artur Jackowski
Wywiad jest częścią cyklu rozmów z niezależnymi artystami i kreatorami kultury DIY po krakowsku.